sobota, 27 października 2012

Fidel wiecznie żywy a świeżość informacji (socjalizm po kubańsku vol.3)

W zeszły poniedziałek świat obiegły zdjęcia Fidela, podczas przechadzki po sadzie. Poczciwy staruszek z siwą brodą w słomkowym kapeluszu, wsparty o laskę przechadzał się wśród zieleni.  Dla uwiarygodnienia sytuacji oraz dla podkreślenia aktualność zdjęć, el comandante ściskał w dłoni aktualne wydanie Granmy. Miała być to odpowiedź na coraz liczniejsze komentarze pojawiające się w prasie światowej, iż wódz rewolucji nie żyje, albo co najmniej znajduje się w stanie agonalnym. Proszę, jaka to nieprawda! On chodzi i Granmę czyta. 

Granmę czyta... 26 września 2012r. siedząc na plaży w Guardalavace, sięgnęłam po Granmę i ja. Osiem stron pozbawione jakichkolwiek reklam, przypominało o dokonaniach Rewolucji. Wspominało męczeńską śmierć bohatera Miguela w boliwijskiej puszczy, od której upłynęło właśnie 47 lat. Granma przypominała (jakby ktoś zapomniał), iż już od 53 lat Kuba zmaga się z embargiem USA. Chwaliła siedmiomilowy krok zastosowany w fabryce mebli, który miał zlikwidować opóźnienia w produkcji - pracę na dwie zmiany. Z wiadomości ze świata, Granma przedstawiła jedynie zamieszki w Katalonii, w związku z obchodami 11 września (jakby nie patrzeć, informacje sprzed dwóch tygodni). Z lektury płynął spokój, porządek i ład.

Jakim zdziwieniem było dla mnie, gdy w wieczornych wiadomościach usłyszałam dokładnie te same informacje! Co Granma rano wieszczyła, to wieczorem spiker w "dzienniku telewizyjnym" opowiedział. Czyż to nie piękne? Taka przewidywalność wiadomości. Odpada lęk i strach, że jak pracowaliśmy i w domu nas nie było, to na tym wielkim świece znowu coś strasznego się wydarzyło. Uff, od porannej lektury Granmy szczęśliwie nic. I nie podważy jej prawdomówności nic! żaden internet... nie ma go tu.

fot. Alex Castro

wtorek, 16 października 2012

Zegarmistrzowie i fryzjerki - a przyszłość rewolucji (socjalizm po kubańsku vol.2)

Skrzętnie odmalowywane na ścianach i płotach hasła, nie dają zapomnieć, że "z Fidelem", że "o rewolucję", że "Comandante Che", że w końcu "Rewolucja to codzienne zmaganie i walka", a do tego że "trzeba ją nieustawicznie bronić". Bronią więc, mozolnie trwając w codziennym zmaganiu niewygód biurka. By rewolucyjne państwo dało, ubrało, uczesało, nastawiło zegar, odmroziło i zamroziło posiłek, uzdrowiło, przelało z pustego w próżne. I tak od 53 lat. Państwo z tym Fidelem, Che, Cienfuegosem, nadal daje i walczy. Ale ileż można reperować zegarki i przycinać niesforne grzywki? 
W październiku Anno Domini 2012 państwo powiedziało "BASTA"! Dość trybików i grzebyków! Czeszcie się i odmierzajcie czas SAMI! Acz nadal w imię rewolucji. Dane mi było zobaczyć tą wiekopomną chwilę. Oto Raul przemówił na posiedzeniu rady swych ministrów (trąciło myszką). Drobna własna działalność zegarmistrzów i fryzjerek jest dobra i nie sprzeciwia się rewolucji. Przeciwnie, odciąży państwo od konieczności realizacji celów czasomierniczych oraz właściwego ułożenia włosów. Państwo będzie mogło skupić się na realizacji ważniejszych celów rewolucji. Czyż to nie piękne? Jak nowe otwarcie.

A propos otwarcia. W tym tygodniu pojawiły się z zachodniej prasie (BBC) informacje, iż Wietnam będzie nauczał Kubę, jak przechodzić z gospodarki socjalistycznej do wolnorynkowej. No jakby nie patrzeć, Wietnam ma dług wdzięczności wobec kraju Fidela. Ten wyciągnął doń pomocną dłoń i kilka dekad temu cierpliwie nauczał, jak uprawiać kawę. Uczeń przerósł mistrza i obecnie (wg danych z sierpnia 2012) to Wietnam jest liderem na rynku kawy (bijąc nawet Brazylię). 

Te same źródła podają również, że idą zmiany w prawie co do wymogów jakie stawiano tym, którzy chcieli wyjechać za granicę. Dotychczas od pomysłu wyjazdu do jego realizacji, przeciętny Kubańczyk musiał przejść przez solidne biurokratyczne madejowe łoże. Zgody, zaświadczenia, pieczęcie, pozwolenia... a na finał dostawał lub nie - pozwolenie na wymarzone, maksymalnie 11 miesięcy poza wyspą. Z zasady był też traktowany jako potencjalny wróg rewolucji. Bo kto chciałby wyjechać w wyspy jak wulkan gorącej? No kto? No raczej tylko wróg rewolucji. Zgodnie z nowym prawem (ma wejść w życie 14 stycznia 2013 r.) by wyjechać z Kuby wystarczającym będzie ważny paszport oraz visa kraju przeznaczenia. Odpadnie wymóg żmudnie wykuwanego pozwolenia. Dozwolone 11  miesięcy przedłużone zostało do 2 lat. 
2 lat odpoczynku od codziennej walki o rewolucję.


poniedziałek, 8 października 2012

31 luty 2013 (socjalizm po kubańsku vol.1)



Jak się okazuje, są na świecie jeszcze miejsca, gdzie i bloger musi być na przymusowym odwyku od internetu. No owszem może ustawić się w długiej kolejce do hotelowego luksusu, wywalić 6 CUC (kubańskich „dolarów”) za pół godziny kontaktu ze światem i poserfować z prędkością modemu sprzed 10 lat. Uznałam to jednak za fanaberię. Stwierdziłam że poczekacie.

Natomiast inny nałóg, połechtany gorącem tropiku, dość szybko skierował mnie do miejsca, gdzie koral ust zrosić można piwem. Rozpoczęłam od Cristal’a. No miodzio powiem wam, miodzio. Prawdziwie piwny smak. Taki solidny, kapitalistyczny, nie żadna socjalistyczna tandeta, nie meksykańskie sikacze. Konkret. I tak wzruszona i zadowolona, chłodzona od środka, rozpoczęłam studia nad etykietą. W końcu zbierało się za pacholęcia nalepki z piwa. Kolekcja do tej pory dumnie zachowana. I! Eureka! Kubański Cristal, wyprodukowany w browarze w mieście Holguin, zdaje się że pod bacznym okiem Belgów (na browarze, jak przejeżdżałam obok, powiewała jakby niemiecka flaga, jeno w poprzek) rozłożył mnie na łopatki. Hasło starannie wymalowane na sąsiedniej ścianie: „Si! Se puede!”, nabrało głębszego sensu. Oto nektar z zielonej flaszki o pojemności 335 ml, miał się przeterminować w cudownej dacie 31 luty 2013. Odebrałam mu tą szansę!