Dziadek Fidel, jak jeszcze był młodzieńcem przed trzydziestką, zapragnął zbawić świat i uwolnić Kubę od niedobrego tyrana. Tyranem tym był człek o dziwnym imieniu Fulgencio Batista. 26 lipca 1953 el Máximo Lider, wraz z młodszym bratem Raulem oraz 165 "odziałem" bohaterów, zmierzyli siły na zamiary, a nie zamiar podle sił, i prężnie uderzyli na koszary wojskowe Moncada w Santiago de Cuba.
Nic dodać nic ująć. Gry często bywają niebezpieczne, szczególnie gdy w rozgrywce jest się Don Kichotem nie zaś wiatrakiem. Przeszło połowa zginęła i teraz śpiewa się o nich piosenki.
Fidel i Raul dostali drugie życie. Po w sumie niedługiej odsiadce, wyjechali do Meksyku knuć i szykować łajbę Granma. Z bohaterskiego 26 lipca zostało M-26-L (Movimiento 26 de julio), które wrzucili na sztandary. Tak to bywa przed trzydziestką.
to jednak strasznie niesprawiedliwe, że się dziadkowi Fidelowi nie udało, nie tylko 26 lipca, ale tak ogólnie. Ja mam do niego słabość, może przez te dawne informacje o statkach z kubańskimi cytrusami, które zmierzały do nas albo stały na redzie.
OdpowiedzUsuńdał na smak egzoticznych owoców. Tym starszym przypadły w udziale nawet banany. Tym z końcówki lat 70tych już tylko grejpfruty (nie mylić z gejfrutami). Posmak tropików.
OdpowiedzUsuń