niedziela, 29 lipca 2012

O tym jak niejednemu Chavezowi Bolivar.

Ameryka południowa w spadku po Hiszpanii odziedziczyła tradycję wielości imion i nazwisk. A że sukces nie jedno ma imię, lepiej nadać dziecku co najmniej dwa. Tak na wszelki wypadek. A do tego dwa nazwiska. Jakby ten sukces miał nadchodzić, to może  choć na jedno imię dziecięcia się załapie. A i do świętowania będzie więcej - patronów cała kolejka. Bo, w ślad za wielością nazwisk, Ameryka Łacińska, po swej kontynentalnej matce, przejęła także zamiłowanie do fiesty. Ha! Jeśli jest okazja, to dlaczego nie świętować.

Niedobry los chciał, że rodzice Chaveza nadając mu imię, nie zaglądnęli do patriotycznego panteonu Wyzwolicieli. Na chrzcie dali mu Hugo – prosto, po ojcu. Nie żaden Simon (po Bolivarze) czy Francisco (po Mirandzie). Biedny Hugo, marząc o sławie, studiował pilnie przemówienia Bolivara. To, co wytrenował przy przestawianiu ołowianych żołnierzyków, teraz z łatwością od kilku lat cytuje. I Republikę Wenezueli Boliwarską uczynił. W hołdzie dla swego wodza. I co? I los brutalnym i niewdzięcznym być potrafi. Jego przeciwnik w wyborach prezydenckich – burżuj, po części polski Żyd, niejaki Henrique Capriles Radonski, bezcześci sacrum! Okazuje się być bratankiem w ósmej linii wielkiego Libertadora, potomkiem Juana Augustina Bolivara – brata ze strony ojca Simona. A to ci niefart.  

Na otarcie łez Hugo Chavezowi została bliskość dat urodzin z ukochanym bohaterem. Wygrywa z Caprilesem „na dochodzenie” w dokładności umiejscowienia własnych urodzin, z urodzinami Wyzwoliciela. Hugo dzielą 4 dni, Henrique aż 13. Choć cała trójka obrodziła w lipcu.

Wymaga więc dodać, iż ubiegający tydzień Wenezuela celebrowała wręcz na bezdechu. Okazja goniła okazję. Wtorek – 24 lipca przywitała Caracas urodzinami 229 urodzinami Simona Bolivara. Co bardziej biegli w technikach 3D, Boliwarską Republikę Wenezueli i jej mieszkańców obdarzyli nie lada prezentem – trójwymiarowym portretem bohatera. Ci co nie zdążyli wytrzeźwieć po święcie Libertadora, mogli następnego dnia pokrzepić się na obchodach 445 rocznicy założenia stolicy kraju – Caracas. Na finał – w sobotę – 28 lipca – swe 58 urodziny celebrował Hugo. W płomiennym przemówieniu, od których nie stroni wykrzyczał, iż to on jest człowiekiem przyszłości. On! - Chavez! Jak sfinks dodał szybko, iż Chavezem nie jest już on jako taki, Chavezem są wszyscy, Chavezem jest Miranda, jest Wenezuela, a już nie jest nim on sam.  
Cóż, jako rzecze Chavez… Chavez nie jedno ma imię.

 
foto: Courtesy AP

czwartek, 26 lipca 2012

Gdy Pan Fidel był młody

Dziadek Fidel, jak jeszcze był młodzieńcem przed trzydziestką, zapragnął zbawić świat i uwolnić Kubę od niedobrego tyrana. Tyranem tym był człek o dziwnym imieniu Fulgencio Batista. 26 lipca 1953 el Máximo Lider, wraz z młodszym bratem Raulem oraz 165 "odziałem" bohaterów, zmierzyli siły na zamiary, a nie zamiar podle sił, i prężnie uderzyli na koszary wojskowe Moncada w Santiago de Cuba. 
Nic dodać nic ująć. Gry często bywają niebezpieczne, szczególnie gdy w rozgrywce jest się Don Kichotem nie zaś wiatrakiem. Przeszło połowa zginęła i teraz śpiewa się o nich piosenki. 

Fidel i Raul dostali drugie życie. Po w sumie niedługiej odsiadce, wyjechali do Meksyku knuć i szykować łajbę Granma. Z bohaterskiego 26 lipca zostało M-26-L (Movimiento 26 de julio), które wrzucili na sztandary. Tak to bywa przed trzydziestką.


poniedziałek, 23 lipca 2012

Pamięci czterech bohaterów z UNAN

Mauricio Martínez, Erick Ramirez, José Rubí oraz Sergio Saldaña dziś pewnie byliby poczciwymi dziadkami siorbiącymi w cieniu szklaneczkę cuba libre, czy też mocno schłodzone piwo Victoria czy Toña. Los był dla nich jednak mniej szczodry. Wraz z innymi postanowili zaprotestować przeciwko kolejnym krwawym wyczynom dyktatora - masakrze w el Chaparral. Pokojowa demonstracja studentów nie spodobała się jednak Gwardii Narodowej. Do protestujących słowem posłano uzbrojonych.Rezultat był prosty. Wielu rannych, czworo zabitych.
Umarli młodo, acz nie zostali zapomniani. Czterej bohaterowie z Universidad Nacional Autónoma de Nicaragua (UNAN) z miasta León w Nikaragui - urośli do miana symboli studenckiej walki z reżimem Somozów. Ich cztery namalowane w kolorze głowy dumnie zdobią ściany Universytetu - tworząc jeden z bardziej charakterystycznych muralli kultury nica.
25 lat po masakrze - Sandinistowski rząd przyjął stosowne prawo (decreto no 1487), na mocy którego 23 lipca stał się Narodowym Świętem Studentów Nikaraguańskich. Przeszło 50 lat po masakrze Nikaragua nadal pamięta.



czwartek, 19 lipca 2012

Viva Sandino!

W wiek Chrystusowy weszła właśnie Rewolucja Sandynistów w Nikaragui. 33 lata temu - 19 lipca 1979 Sandinistowski Front Wyzwolenia Narodowego (FSLN) po trwających kilka miesięcy zamieszkach, ostatecznie zdobył stolicę kraju - Managuę. Dwa dni wcześniej znienawidzony dyktator - trzeci z Somozów - Anastasio, przy pomocy wielkiego brata, zbiegł do Maiami, a następnie do Asunción w Paragwaju. Tak upadła jedna z najdłużej trwających i okrutnych dyktatur Ameryki Łacińskiej (43 lata).

Rewolucja Sandynistów w Nikaragui, to drugi po Kubie, udany przewrót, który do władzy wyniósł lewicę. Wielki brat bacznie uważał, by tego typu historie nie powtarzały się zbyt często w orbicie jego wpływów. Udało się Fidelowi, a po 20 latach krnąbrnej Nikaragui. Rewolucja poetów, jak często zwykło się o niej mówić, spotkała się "co gorsza" z szerokim poparciem społecznym. Zbiegłego Somozę potępiała też opinia międzynarodowa. Ostatecznie, za nagminne łamanie praw człowieka, potępił nawet Wielki Brat. Szybko jednak na lewacką Nikaraguę nałożył embargo i hojnie obdarzył bronią Contras.

Daniel Ortega pytany w wywiadzie o moment, który w jego ocenie był momentem kulminacyjny Rewolucji Sandinistowskiej, wskazał jednak nie na huczne zdobycie stolicy i przejęcia władzy, a na chwilę o wymiarze znacznie bardziej symbolicznym. Wspomniał o ostatniej nocy reżymu – 18 lipca 1979 r., kiedy gotując się do wymarszu w stronę Managui, w telewizji zobaczył film o Augusto Cesar Sandino. Niezapomnianym było dla niego uczucie, jakie wywołał w nim wizerunek pozdrawiającego go przyjaznym gestem „duchowego ojca rewolucji. Ten gest wzniecił ducha walki. Dzień później - 19 lipca 1979 r. wszyscy krzyknąć mogli już w Managui Viva Sandino!

Rewolucja trwała jak się umownie przyjmuje do 1990 - kiedy to w wyborach prezydenckich Daniel Ortega przegrał z Violetą Barrios de Chamoro. Komentując porażkę posłużył się nowotestamentowym porównaniem. Wskazał, iż „wynik wyborów jest dla Sandinizmu jak wielki piątek, jednak zmartwychwstaniemy jak Jezus Chrystus". I... nie pomylił się. Po 16 latach zmartwychwstał i ma się już przez drugą kadencję dobrze. 

Viva Sandino!!!

poniedziałek, 16 lipca 2012

Santo vs. Wirtualny Zwycięzca

Wielu z nas zapewne kojarzy serię komiksów i filmów meksykańskich o el Santo - bohaterze "Lucha Libre". Jak batman, spiderman czy superman, wielokrotnie stawiał on czoła siłom zła, chaosu i zagłady. Walczył dzielnie i wygrywał sprawiedliwie. Robił to w pięknej scenerii Meksyku. Nie kupował głosów sędziów w ringu, ani też nie użalał się nad swoim losem. Był bohaterem w masce. Takich Meksykowi obecnie już brak.

Mijają dwa tygodnie od wyborów prezydenckich w Meksyku. Według oficjalnych wyników podanych przez Federalny Instytut Wyborczy (Instituto Federal Electoral (IFE)), kandydat koalicji PRI i Zielonych - Enrique Peña Nieto, wygrał wybory uzyskując 38,21% głosów. Wyprzedził on min. kandydata lewicy - Andrés Manuel López Obrador, który oficjalnie uzyskał 31,59% głosów. Mimo zwycięstwa w wyborach - Peña Nieto nie może tytułować się jeszcze Prezydentem Elektem. Stąd niektórzy złośliwi zwą go "Wirtualnym Zwycięzcą". Dlaczego tak się dzieje?

Zgodnie z prawem wyborczym Stanów Zjednoczonych Meksyku, po ogłoszeniu wyników wyborów, istnieje możliwość składania skarg co do przebiegu wyborów. W przypadku wyborów prezydenckich organem właściwym do rozpoznania skarg jest Tribunal Electoral del Poder Judicial de la Federación (TEPJF). Skargę do Trybunału złożyło także ugrupowanie Andrés'a Manuel López Obrador'a. Datą graniczną do jej rozpoznania jest 6 września 2012r. Co najmniej do tej daty Peña Nieto pozostanie zwycięzcą zaledwie wirtualnym.

Warto wspomnieć, że jest to pierwsza fala zarzutów do wyborów przeprowadzanych w Meksyku.  Protesty co do przebiegu wyborów stanowych przeprowadzonych na jesieni zeszłego roku w stanie Michoacan zgłosiły zarówno ugrupowania prawicowe jak i lewica. Tu głównym "oskarżonym" były kartele i ich niebagatelny wpływ na swobodę podejmowania decyzji wyborczych. 

Nie jest to także pierwsza porażka AMLO(VE) - jak zwykło się nazywać Obrador'a. Sześć lat temu, przegrał on z kończącym obecnie kadencję Felipe Calderón'em o 0,56 punktu wyborczego (233.831 głosów w skali kraju). Fala protestów rozlała się wtedy po całym Meksyku. I choć różnica w punktach procentowych porażki jest znacząco większa, w Meksyku nie ustają protesty - te w świecie wirtualnym jak i na ulicach miast. Reprezentowanej przez Enrique Peña Nieto PRI zarzuca się w głównej mierze oszustwa wyborcze sprowadzające się do kupowania głosów (w zamian za głos obywatele - głównie Indianie niemówiący nawet po hiszpańsku - otrzymywali bon na zakupy spożywcze na kwotę 1000-2000 peso).

I choć historia lubi się jak widać powtarzać, a skargi Coalición Movimiento Progresista (PRD) zapewne ponownie nie odniosą realnego skutku w Trybunale Wyborczym, AMLO odcina się mocno na zarzuty stawiane mu co do "kultury przegrywania". Nazwany przez hiszpański "el Pais" - "balastem który nie umie pogodzić się z przegraną", natychmiast na twitterze zarzucił lewicującej hiszpańskiej prasie kolonizatorską perspektywę, zamiast zadumy nad odpowiedzialnością za obecny kryzys w swoim własnym państwie.


piątek, 6 lipca 2012

Nikaraguański sen o transoceanicznym kanale

Od dawna wiadomo, że jeśli kraj nie dzieje się dobrze, metodą na konsolidację społeczeństwa może być albo znalezienie wspólnego wroga (który może wystąpić w wersji ukrytej, wewnętrznej, np. wroga klasowego, albo też wroga zewnętrznego, np. Wielkiej Brytanii w konflikcie o Malwiny/Falklandy), albo odświeżenie onirycznej idei narodowej (choćby nasz rodziny mesjanizm). Rządzona przez podstarzałych ciut  bonzów sandynistycznej rewolucji poetów, w ubiegły wtorek wybrała wersję drugą, podążając drogą realizmu magicznego, odgrzewając przeszło 150 letni sen o kanale transoceanicznym.

3 lipca 2012r. Parlament Republiki Nikaragui (Asemblea Nacional) przyjął ustawę o budowie i zarządzaniu Wielkim Kanałem Transoceanicznym Nikaragui (La ley del Régimen Jurídico del Gran Canal Interoceánico de Nicaragua y de Creación de la Autoridad del Gran Canal de Nicaragua). Mimo burzliwej debaty, prezydencki projekt poparły wszystkie obecne w Parlamencie ugrupowania. Za głosowało 86 z 92 deputowanych, a co znamienne, głosów przeciw nie było. Jak wyjaśniała opozycja - ustawa ta jest ustawą dla ojczyzny i choć zdaje się być ona marzeniem, głosowanie przeciw było niedopuszczalne.

Założenia przyjętego prawa są ambitne. Jednak czy najbiedniejsze państwo kontynentalnej Ameryki Środkowej podoła ambitnemu wyzwaniu? Plan zakłada iż na przestrzeni 10 lat Nikaraguę przeciąć ma kanał transoceaniczny, który połączy Morze Karaibskie z Oceanem Spokojnym. Szacunkowy koszt budowy kanału ma wynieść niebagatelne 30.000 milionów dolarów. Szczegółowo uregulowano także konstrukcję prawną budowy kanału. Ma bowiem zostać powołana w tym celu spółka, o charakterze mieszanym - publiczno-prywatnym. Co najmniej 51 % kapitału zastrzeżone jest dla państwa, pozostałe 49% może stać się własnością innych państw, podmiotów prawa międzynarodowego czy też krajowych lub zagranicznych osób fizycznych lub prawnych. Utworzony byt prawny będzie posiadał podmiotowość prawną oraz zdolność do czynności prawnych, stając się podmiotem praw i obowiązków. Kanałem ma zarządzać zarząd, w skład którego wejdą Prezes zarządu o randze Ministra, Minister Środowiska jako Wiceprezes, Minister Skarbu, oraz inni notable. 

Autorzy ustawy wskazują, na "pokojowe" zamiary budowy kanału. Uspakajają władze Panamy, iż nie ma on stanowić konkurencji dla Kanału Panamskiego, a jego bratnie dopełnienie. Pewne obiekcje zgłasza również sąsiednia Kostaryka. Co prawda nie wybrano jeszcze ostatecznej lokalizacji kanału, ale jedna z sześciu propozycji, zarazem najbardziej prawdopodobna wiedzie przez rzekę San Juan - graniczącą właśnie z Kostaryką. Plan budowy jest ambitny - do 2019 r. kanał ma być już częściowo zbudowany, tak by jego przepustowość wynosiła 416.000.000 ton rocznie (3,9% załadunku morskiego na świecie), a do 2025 r. odpowiednio 573.000.000 ton (4,5%). 

Plan budowy kanału w Nikaragui - największym kraju Ameryki Środkowej, nie jest bynajmniej autorską ideą Prezydenta Daniela Ortegi. Pomysły jego budowy sięgają bowiem roku 1833 i co kilka dekad były odświeżane. Zainteresowani budową byli zarówno Holendrzy, jak i Anglicy czy Amerykanie. Ci ostatni, na skutek wyraźnego sprzeciwu ówczesnych władz Nikaragui, ostatecznie "zorganizowali" sobie nową lokalizację kanału transoceanicznego - niejako przy okazji doprowadzając do niepodległości Panamy i jej odłączenia w 1903 r. od Kolumbii.

Zredagować i przyjąć ustawę jest prosto. Papier wszystko zniesie. Pytanie, skąd Nikaragua weźmie środki na realizację tak ambitnej inwestycji. Kapitał własny kraju zdaje się być oszczędnie mówiąc - nader skromny. Po Haiti, Nikaragua jest najbiedniejszym krajem regionu. Wskazuje się że blisko połowa społeczeństwa żyje w ubóstwie, a kraj targany licznymi konfliktami zbrojnymi do dziś nie zdołał się w pełni odbudować. Owszem Nikaraguę wspiera bratnia Boliwarska Republika Wenezueli, jednak czy Hugo Chavez zechce być sponsorem tak dużej inwestycji? Jak poinformował  wicekanclerz Nikaragui, Manuel Coronel Kautz, w połowie czerwca prowadzone były rozmowy z Rosją, Chińską Republiką Ludową, Brazylią oraz Wenezuelą, których celem była "sprzedaż" idei budowy kanału oraz korzyści jakie ta inwestycja może przynieść. Nie zapominajmy, iż przyjacielem Daniela Ortegi jest również Mahmoud Ahmadinejad - Prezydent Iranu.

Cóż, marzenie nic nie kosztuje, jeśli więc marzyć, to za wysoką stawkę!

środa, 4 lipca 2012

Hasta siempre!

W dniu święta niepodległości Wielkiego Brata z ust mi nie schodzą słowa pewnej piosenki.
Oto i ona. Zapraszam do nucenia.


Hasta la victoria!

wtorek, 3 lipca 2012

desapareces, te vas y vuelves

Że zacytuję słowa meksykańskiej piosenki filmowej: "znikasz, odchodzisz i powracasz".
Bingo, po 12 latach przerwy w Meksyku na salony powraca PRI.W swej nowej odsłonie jest młoda i piękna na twarzy, z dodatkiem zielonej ekologii. Po przeliczeniu głosów z 97 % Enrique Peña Nieto prowadzi z wynikiem 38,1 % czym deklasuje swoich rywali co najmniej o kilka punktów procentowych. Powtórki sprzed 6 lat nie będzie. AMLO otrzymał 31,7 % głosów. Zapewne wielkich zmian w wynikach nie będzie. Ile przy tym było urnas embarazadas, sam Meksyk wie.
Na uwagę zasługuje bez wątpienia także elektorat ujemny - ten który jasno i wyraźnie krytykował Peña Nieto. Kluczowym przykładem jest tu spontaniczny ruch społeczny #yo soy 132.Spośród 80 milionów Meksykanów uprawnionych do głosowania, zapewne nie jeden milion bacznie będzie spoglądał na ręce przystojnego prezydenta elekta. Stosownie do treści art. 83 Konstytucji Stanów Zjednoczonych Meksyku, 1 grudnia tego roku, na kolejne 6 lat, bez prawa do reelekcji, to Peña Nieto stanie na czele państwa niegdysiejszych Mexików.

A tymczasem posłuchajmy słów piosenki ...


niedziela, 1 lipca 2012

Meksykańskie rozdanie prezydenckie

Dziś - 1 lipca 2012 Meksykanie zdecydują, kto przez kolejne 6 lat będzie Prezydentem ich kraju. Spośród czterech kandydatów, w oficjalnych sondażach największe poparcie zdaje się mieć najmłodszy z nich, czterdziestopięcioletni Enrique Peña Nieto - kandydat PRI. Obok niego startują AMLO - Andrés Manuel López Obrador - kandydat PRD, nazywana "szefową" Josefina Vázquez Mota - kandydatka PAN oraz reprezentujący NA - Gabriel Quadri de la Torre.
Kampania prezydencka rozpaliła scenę wyborczą do czerwoności. To na co zwraca się uwagę, to fakt, iż do do dnia wyborów spora grupa wyborów wskazywała na to, iż nie jest jeszcze zdecydowana. Głos owych niezdecydowanych znacząco zmienić może wskaźniki sondaży. Wśród nich, znaczący procent stanowią młodzi.
Wracając zaś do sondaży - wieszczą one zwycięstwo Enrique Peña Nieto, przystojnego prawnika i dotychczasowego gubernatora Stanu Mexico. Jednak podczas kampanii prasa huczała również od niefortunnych jego wypowiedzi. Wskazywano na to iż jest ignorantem, gdy na pytanie o trzy książki które miały wpływ na jego życie, nie był w stanie wymienić żadnej pozycji. Sprzymierzeńców nie dostarczyła mu również odpowiedź na pytanie o cenę kilograma tortilli (bochenka chleba), odpowiedział beztrosko, że nie wie, ale nie jest gospodynią domową.
Czy PRI - Partido Revolucionario Institucional - partia która od czarów rewolucji meksykańskiej, nieprzerwanie przez ponad siedem dekad sprawowała rządy, powróci do władzy po 12 latach przerwy? Czy może tym razem uda się objąć urząd Andrés Manuel López Obrador'owi - który przed sześcioma laty o mniej niż jeden procent głosów przegrał wybory z Felipe Calderon'em - obecnym Prezydentem.
Zapewne tego dowiemy się niebawem.