W zeszły poniedziałek świat obiegły zdjęcia Fidela, podczas przechadzki po sadzie. Poczciwy staruszek z siwą brodą w słomkowym kapeluszu, wsparty o laskę przechadzał się wśród zieleni. Dla uwiarygodnienia sytuacji oraz dla podkreślenia aktualność zdjęć, el comandante ściskał w dłoni aktualne wydanie Granmy. Miała być to odpowiedź na coraz liczniejsze komentarze pojawiające się w prasie światowej, iż wódz rewolucji nie żyje, albo co najmniej znajduje się w stanie agonalnym. Proszę, jaka to nieprawda! On chodzi i Granmę czyta.
Granmę czyta... 26 września 2012r. siedząc na plaży w Guardalavace, sięgnęłam po Granmę i ja. Osiem stron pozbawione jakichkolwiek reklam, przypominało o dokonaniach Rewolucji. Wspominało męczeńską śmierć bohatera Miguela w boliwijskiej puszczy, od której upłynęło właśnie 47 lat. Granma przypominała (jakby ktoś zapomniał), iż już od 53 lat Kuba zmaga się z embargiem USA. Chwaliła siedmiomilowy krok zastosowany w fabryce mebli, który miał zlikwidować opóźnienia w produkcji - pracę na dwie zmiany. Z wiadomości ze świata, Granma przedstawiła jedynie zamieszki w Katalonii, w związku z obchodami 11 września (jakby nie patrzeć, informacje sprzed dwóch tygodni). Z lektury płynął spokój, porządek i ład.
Jakim zdziwieniem było dla mnie, gdy w wieczornych wiadomościach usłyszałam dokładnie te same informacje! Co Granma rano wieszczyła, to wieczorem spiker w "dzienniku telewizyjnym" opowiedział. Czyż to nie piękne? Taka przewidywalność wiadomości. Odpada lęk i strach, że jak pracowaliśmy i w domu nas nie było, to na tym wielkim świece znowu coś strasznego się wydarzyło. Uff, od porannej lektury Granmy szczęśliwie nic. I nie podważy jej prawdomówności nic! żaden internet... nie ma go tu.
fot. Alex Castro