poniedziałek, 17 grudnia 2012

McFee contra karaibskie wirusy

John McAfee nie lubił wirusów. Mama już za dziecka, wycierają mu nos, mówiła: "Johny, dbaj o siebie, bo wirusy cię zniszczą". Wziął do serca słowa rodzicielki, dorósł i wypowiedział wojnę wirusom. Stworzył program do walki z nimi. Sprzedał. Zarobił. Później do Stanów dotarł wirus kryzysu, Johny postanowił więc przenieść się na dziewiczą wyspę ziemskiego raju. Ambergris Caye w Belize. Opalał ciało, taplał się w morzu. Był szczęśliwy. Do czasu. Do czasu gdy jego 9 mm nie poczuło chęci bycia wystrzelonym w stronę sąsiada. Ten to był łachmaniarz!. Nie dbał w ogóle o swój komputer! Gorzej! Zaśmiecał sieć!. A pulpit? W jakim miał bałaganie! Pożal się Boże! Coś trzeba było z tym zrobić. Nie po to jestem McAfee by wokół szerzyły się wirusy! Trzeba ukrócić u źródła! Stłamsić! Zdławić!

Strzelił. Od razu poczuł, że policji z Belize się to nie spodoba. Ogarnęła go ogromna potrzeba ucieczki. Policja z Belize na pewno mu nie odpuści i wymierzy sprawiedliwość. Jedyną w jej oczach słuszną - zabiją GO!!! Musi uciec. Bo oni - one - W.I.R.U.S.Y. - go gonią!

Wsiadł na swój prężny jacht i popłynął w dół mapy. Na dole mapy okazała się leżeć Gwatemala. Czy tam bezpiecznie? Nie wiem... ale benzyna się skończyła. Wysiadł na brzeg. Zadzwonił. Na Telésfora zawsze można było liczyć. Odebrał, choć to nie takie oczywiste dla adwokata. Zaczęli myśleć co tu tera zrobić. "Tylko się nie przyznawaj! Zaprzeczaj! Zaraz coś wymyślę" - krzyczał Telésforo Guerra.

I wymyślił. Przewrotny plan miał być taki: Obywatel USA John McAfee, zmuszony został przez nieprzychylne okoliczności, opuścić Belize. Ze smutkiem stwierdzała bowiem, że to co będzie chciała uczynić policja sprawie, że jest ON tam prześladowany przez władze państwowe. Bezpodstawnie ściga go policja, której twórca antywirusa, panicznie się boi. ONA chce go zabić (sic!). Skoro tak, Gwatemala - winna przyjąć Gringo, jako uchodźcę politycznego. W ten sposób niedobre Belize go nie dosięgnie, a on dożyje swych dni w kraju pod wulkanami. No i co?

Zdziwienie! ale jak to? Mnie, bohatera aresztujecie? Gwatemalska policja odwiedziła McAfee'iego w hotelu, aresztując za.... nielegalne przekroczenie granicy. O niewdzięczni! O wy Gwatemalczycy z głowami pełnymi wirusów! No i co? Do akcji wkroczył Telésforo Guerra.

Stękał i pocił się, zaprawiony w sądowych bojach Telésfor. Walczył i walczył i walczył. McAfee jednak na uchodźcę jak nie wyglądał, tak nie wygląda. "Będziemy apelować!" krzyknął Telésforo, a łezka zakręciła mu się na bolesne wspomnienie success fee, które właśnie odpływało w siną dal.

Po Johna przybył natomiast urząd migracyjny. Panie Gringo, pan tu jesteś nielegalnie. Deportować Pana trzeba. Belize już zacierało ręce, gotowe na nowy show relacjonujący przebieg rozprawy sądowej z procesu Pana od antywirusa. Przygotowano scenerię, kostiumy, peruczki. Rozpisano szczegółowe didaskalia. I... nic! Przewrotna Gwatemala wsadziła McAfee'iego do samolotu do Miami, nie do Belmopan!.

W XXI wieku każdy człowiek zdaje się być równy wobec prawa. W Zachodniej Hemisferze nadal jednak, pojęcie "równiejszy", często nabiera ludzkich - najczęściej północnoamerykańskich kształtów. Jeśli do tego Gringo ma dużo dolarów, to w zasadzie można powiedzieć, że jest "najrówniejszy".

A wszystko to wydarzyło się naprawdę. Parę dni/tygodni temu. No może mama tylko nie wycierała nigdy nosa Johnowi, a Telésforo tak bardzo się nie poci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz